Są takie filmy, a jest ich w sumie niewiele, których przeoczenie wiąże się z tym, iż jesteśmy o ten jeden film bardziej ubodzy, aż o ten jeden film. Do tego elitarnego kręgu zalicza się niewątpliwie 'Billy Elliot'. Co można napisać o filmie, żeby uniknąć dublowania...? Może tylko to, że realizm obrazu podszyty iście wyspiarskim komizmem neutralizującym dramatyczne chwile, w połączeniu z genialaną rolą tytułową, bez znaczenia czy oskarową czy nie, daje możliwość przeżycia czegoś w rodzaju intelektualno-emocjonalnego spaceru w głąb duszy przy echach 'children of the revolution'...